Starszy pan stoi trochę na uboczu, nie przyłącza się do żadnej delegacji składającej kwiaty pod pomnikiem-mogiłą przy ul. Ofiar Oświęcimskich w Wodzisławiu Śl. Nic nie mówi, tylko oczy zachodzą mu łzami. Kiedy pytam, dlaczego tu przyszedł, odpowiada, że był świadkiem wejścia Marszu Śmierci do miasta, ale nie chce się przedstawić. Woli pozostać anonimowy, jak ci, za których się modli.
– Przychodza tu kożdego roku, bo jestem wodzisławianinem i widziołech tych więźniów jak szli przez Wodzisław. Teraz mom 82 lata, więc wtedy musiołech mieć 10 lot. Pamiętom jak ci więźniowie tu szli, z małymi dziećmi. Był taki moment, że małe dziecko płakało na rękach u matki i ona chciała go nakarmić piersią. Ale podszedł Niemiec i jej to dziecko płaczące porwoł. Jo się wtedy rozpłakoł, taki to było przeżycie. Szczęście, że mie nie wziyni, ale widzieli, że jo je miejscowy, to dali mi pokój. Jo nie wiedzioł wtedy kaj oni idom, byłech małe dziecko. Ale postanowiłech se, że jak dożyja, to byda się za nich modlić. I dzisiaj też byłech w kościele, pomodlić się za tych pomordowanych, bo to była ich ostatnio droga. Jo to widzioł na własne oczy i dopóki byda żył, to byda tu przychodził…
Na koniec przyklęka pod pomnikiem, dotyka kamiennych schodków i robi znak krzyża. Chwilę potem zakłada czapkę i powoli odchodzi. Czy uda mu się wrócić za rok?
***
Zima 1945 r. była bardzo mroźna i śnieżna. Więźniowie obozu koncentracyjnego Auschwitz mieli na sobie tylko pasiaki i obozowe drewniaki. Dostali po bochenku chleba, trochę margaryny i puszkę konserw na trzy osoby. 17 stycznia opuścili bramy obozu i ruszyli przed siebie pilnowani przez SS-manów i ich psy. Nie wiedzieli, że czeka ich ponad 60 km marszu, którego nie przeżyje ok. 600 osób – zmarłych z wyczerpania, zimna lub zabitych przez hitlerowców. Nie zdawali też sobie sprawy (przynajmniej na początku), że większość z nich zostanie przetransportowana do obozów pracy w Rzeszy. Początkowa nadzieja na wolność zaczęła jednak szybko ustępować…
Więźniowie zostali podzieleni na 500-osobowe grupy i piątkami wędrowali pod eskortą strażników. Najsłabsi byli podtrzymywani przez silniejszych towarzyszy, ale żołnierze nie pozwalali nikomu na chwile słabości. Według świadków, ten kto nie miał już sił i padał na drogę był po prostu rozstrzeliwany. Mroźne noce, brak posiłków i choćby gorącej wody do picia powiększały liczbę ofiar śmiertelnego marszu. W wielu miejscowościach na trasie Oświęcim – Wodzisław Śl. znajdują się zbiorowe groby zabitych więźniarek i więźniów.
Po przybyciu do Wodzisławia Śl. tych, którzy przeżyli czekały kilkudniowe oczekiwania na transport w głąb Rzeszy. Część osób spędziła je na terenie stacji, pozostali zostali ulokowani na terenie zakładów przemysłowych i gospodarstw. W tym czasie na terenie miasta odbyło się kilka masowych egzekucji. Stad obecność pamiątkowych tablic: na dworcu kolejowym upamiętniono w ten sposób 30 zamordowanych tam więźniów, przy ul. Michalskiego – 10 zabitych, na Górze Piaskowej przy ul. Ofiar Oświęcimskich – 43 ofiary…
Co roku władze Wodzisławia Śl. oraz potomkowie ofiar marszu składają w tych miejscach kwiaty i modlą się za zamordowanych. Szczególne znaczenie ma jednak coroczny marsz kilkunastu osób, które pod przewodnictwem Jana Stolarza przemierzają pieszo drogę z Oświęcimia do Wodzisławia Śl., aby w ten sposób utrwalić pamięć o tych, którzy ponad 70 lat temu byli zmuszeni do tragicznej wędrówki.
Łącznie w styczniu 1945 r. z oświęcimskiego obozu ewakuowano 56 tys. więźniów. Około 30 tys. skierowano przez Pszczynę do Wodzisławia Śl. Historycy szacują, że podczas ewakuacji KL Auschwitz oraz marszów śmierci mogło zginąć nawet 15 tys. osób.
Katarzyna Czyż