Region: Techniki sukcesu

2
233
prevac1.jpg

Tam gdzie kończą się marzenia…

Zaczyna się rzeczywistość.

 

O początkach PREVAC-a, warunkach dla rozwoju gospodarki, dobrych menagerach i współpracy nauki z biznesem rozmawiamy z dr Andreasem Glenz

 

Miejsce

Rogów ma się czym chwalić. W tym roku w plebiscycie na najpiękniejszą wieś województwa Rogów zdobył zaszczytne trzecie miejsce. W Rogowie działa koło pszczelarzy. Rogów ma bogatą historię, jego początków trzeba by szukać w XIV stuleciu. W Rogowie jest również PREVAC…

Człowiek

Andreas Glenz – rocznik 1954. Absolwent krakowskiej AGH. W 1996r. uzyskał stopień doktora nauk technicznych z zakresu robotyki i automatyki. Doświadczenie zawodowe zdobywał głównie w Europie Zachodniej. Przez szereg lat pełnił funkcję szefa technicznego i pracownika naukowego na Uniwersytecie w Heidelbergu. Szef firmy innej niż wszystkie w Subregionie Zachodnim.

Firma

PREVAC – przedsiębiorstwo powstało w 1996r. Produkuje „przyszłość”. W halach firmy powstają ultra nowoczesne aparatury naukowo – badawcze, których przeznaczenie to pracownie badawcze najwybitniejszych naukowców z całego świata. Nanotechnologie, nowoczesna medycyna, badania kosmiczne, energetyka, itd. – w laboratoriach tych wszystkich branż można spotkać aparaturę z PREVAC-a…

Jak to się stało, że zdecydował się Pan założyć firmę właśnie tutaj.

 

Zacznijmy od początku. Urodziłem się w Rogowie. Po studiach, z Polski nie wyjechałem do końca z własnej woli. Tu nie było miejsca dla ludzi takich jak ja. Dla mnie tu było „za ciasno”. Wyjechałem w latach 80-tych gdzie panował ustrój komunistyczny. Decyzję o moim wyjeździe de facto podjęli inni – działacze komunistyczni, uniemożliwiając mi rozwój w kraju w którym się urodziłem i dla którego chciałem tworzyć coś nietypowego. Moja osobowość nie przystawała do tego reżimu, nie pasowała również do ich wyobrażenia o świecie, do ich etykietek.

 

Wyjechałem do Niemiec. Miałem szczęście. Dostałem pracę w firmie, która grała w najwyższej lidze. Pracowałem początkowo jako technik, nie wiem czy dałbym radę wtedy pełnić funkcję inżyniera. Jednak z biegiem czasu przeszedłem prawie wszystkie szczeble kariery i zajmowałem się najbardziej złożonymi tematami. Zostałem zauważony przez bardzo renomowanego profesora który pozyskał mnie jako „prawą rękę”. Tak też zacząłem pracę jako szef techniczny i pracownik naukowy na Uniwersytecie w Heidelbergu. To była nietypowa sytuacja. Zwykle naukowcy idą z akademickich laboratoriów do biznesu. W moim przypadku kierunek transferu był odmienny. Oni potrzebowali kogoś z praktyką, kogoś kto wie jak to wszystko wygląda „w praniu”. Przez 14 lat pracowałem z bardzo dobrą kadrą. Absolutny top światowej nauki. Nobliści. Wiele się wtedy nauczyłem. Budowałem swoją markę. Zresztą to, co dzieje się w halach w naszej firmie to pokłosie mojej myśli technicznej. W pewnym momencie pewien profesor z ETH w Zurichu niemal zmusił mnie do tego, bym wykonał dla niego pewne aparatury. Później zaczęło to przypominać lawinę. Dostałem kolejne zlecenie ze Szwajcarii, później z Francji, Belgii itd. Musiałem się zastanowić, w którą stronę chcę pójść. Mogłem zostać na Uniwersytecie – profesura, dydaktyka, działalność naukowa. Ale z drugiej strony chciałem czegoś innego. Chciałem się sprawdzić tam, gdzie wyczuwałem, że mam najlepsze predyspozycje. Na styku nauki i biznesu. Tam gdzie łączy się praktyka i teoria. Mogłem założyć firmę w Niemczech. Chciałem jednak pewną rzecz udowodnić. Wtedy naśmiewano się z Polski. Mówiono  – tam nic nie ma. Śląsk opisywano w trzech literach – „www”. węgiel, wołowina, a złośliwi dodawali do tego jeszcze wódkę. Chciałem postawić się temu stereotypowi. Wtedy właśnie przyszedł czas PREVAC-a. To był 1996 rok. I jakoś się kręci to przez ostatnie 18 lat. Zatrudniam 180 osób. I to nie jest moje ostatnie słowo. Stawiam na dalszy rozwój.

 

Dr Andreas Glenz – twórca i właściciel PREVAC-a. Od dwóch dekad zarządza firmą, która w regionie stała się symbolem gospodarki opartej na wiedzy.

 

 

Jak wyglądały początki tutaj w Rogowie?

Nie było kolorowo (śmiech). Początki były trudne. Tu literalnie nie było nic. Wtedy, w latach 90. Nie było tu nawet materiałów, z których można by zrobić coś lepszego. Pomijam taki detal jak narzędzia, które tu nawet nie były znane. Potrzebne do mojej pracy technologie obróbcze nie były znane. Zresztą w niektórych przypadkach tak jest do tej pory, ale widzę zmiany, zmiany na lepsze. Jeszcze mają charakter „wyspowy”, ograniczają się do niektórych miejsc, niektórych sektorów, ale są  i pączkują.

 

Czego brakuje, żeby wystrzelić do przodu? Żeby te zmiany były większe i bardziej dynamiczne?

 

Trzeba pochylić się nad ustawodawstwem polskim i szeroko pojętym prawem w tym mocno nad podatkami. Urzędnicy co po niektórzy powinni wreszcie zrozumieć, że to oni są dla nas a nie my dla nich. Prowadzenie działalności w Polsce nie należy do najłatwiejszych pod słońcem. Tu traktuje się przedsiębiorcę od początku jak podejrzanego. To pokłosie jeszcze starego systemu, gdzie ten prywaciarz to z definicji był przestępca – niezależnie od tego, czy był dobry czy zły. Zawsze był niemile widziany. To pokutuje. Siedzi w ludzkiej mentalności i odbija się czkawką w prawie. Nasi sąsiedzi z południa poszli w inną stronę i część firm nawet z tego regionu przenosi tam siedziby. Produkcja zostaje tutaj, a siedziby są w np. w Czechach, bo tam podatki są mniejsze i uproszczone. Ja nie mam zamiaru tak robić. Jeżeli człowiek gdzieś mieszka, gdzieś pracuje, to powinien tam zostawiać swoje podatki. Pozostaje kwestia kosztów pracy. Mówi się o Polsce jako o kraju „taniej siły roboczej”. To nie do końca jest prawda. Ja pracownika, którego dostaję po szkole muszę dalej uczyć, nierzadko podstawowych czynności i wydajności. Inwestuję w młody kapitał ludzki ale i zarazem tracę czas, tracę kontrakty, tracę pieniądze. Czy to powinno być moje zajęcie? Moim zdaniem nie do końca. Pracownik powinien nabyć te kompetencje jeszcze na poziomie szkoły średniej. Następna kwestia – kadra zarządcza, management. Tego właściwie nie ma. Takie kierunki kształcenia jak marketing i zarządzanie dzisiaj są fikcją.

 

Kim dla Pana jest dobry menager?

 

Jest to osoba która ma praktyczną wiedzę z zakresu zarządzania, fachową wiedzę w segmencie którym działa, być wizjonerem, potrafi podejmować trafne decyzje, w pełni identyfikować się z tym co robi i z własnym zespołem – powinien przejąć rolę ojca w pracy. Wreszcie, jako kierownik, dyrektor, prezes, on musi mieć autorytet, musi umieć posługiwać się fachową wiedzą. Musi mieć prawdziwy posłuch u podwładnych, którzy wiedzą, że ich szef to inteligentny gość, który zna się na swojej robocie i nie wstyd mu wziąć miotłę do ręki a w sytuacjach krytycznych stoi za nimi murem. To nie może być sam papier czy stanowisko.

 

To wiąże się z systemem kształcenia…

 

Tak. Bo papier też powinien być, choć nie jest konieczny. Bo dobry menager nie stoi w miejscu – on cały czas się uczy, dokształca, kończy kolejne kursy, szkolenia. I jeszcze jedno – musi mieć praktykę z kimś, kto jest dla niego autorytetem, kogo on sam może naśladować. On musi mieć swojego mistrza. Dzisiaj wszystkie te kursy on line to fikcja. E-studia to pewien rodzaj żartu, sposób na dłuższą młodość dla zbyt wielu. To nic nie wnosi. To jest lizanie czekoladki przez szybę. Dlatego system kształcenia musi się zmienić. Nauczyciele, wykładowcy muszą nauczyć się, że współpraca z biznesem jest na pierwszym miejscu. Piłka jest po ich stronie. Uczelnie muszą wypracować sobie model współpracy z nami, muszą stworzyć procedury, które zagwarantują skuteczną kooperację, rozwój. Musimy mieć wpływ na projekty naukowe, pracować wspólnie nad doktoratami, nad dyplomami. Horyzont 2020 wymusza na nas wszystkich działania w tym kierunku. Pieniądze będą szły na badania stosowane i te zmiany, o których mówiłem, siłą rzeczy będą niezbędne.

Wreszcie, młodzi ludzie najpierw powinni posiąść ugruntowaną wiedzę zawodową, zdobytą najlepiej w dualnym systemie kształcenia, a potem myśleć o dalszej edukacji. W dzisiejszych czasach inżynier z dyplomem bez wiedzy zawodowej to złom, na który nawet szkoda czasu podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Tu duża rola rodziców, którzy powinni realnie oceniać możliwości swoich pociech, a nie kierować się fałszywą ambicją, bo wtedy czynią tylko krzywdę swoim dzieciom.

Ja wierzę, że nie potrzeba będzie kilku generacji, by to się zmieniło. Szkoły i uczelnie wyższe już zauważają te problemy i przestają się zasłaniać statystykami. Myślę, że kiedy wszyscy zjednoczymy siły, to przez następne lata rozwiążemy ten problem, przynajmniej lokalnie.

 

Rozmawiał Leszek Iwulski