Czy trzynaścioro rodziców będzie musiało na nowo szukać opieki dla swoich pociech?
W Wodzisławiu Śląskim rodzi się coraz mniej dzieci. Ostatnie dane demograficzne również nie są zachwycające. Miasto systematycznie traci mieszkańców. Gdyby na nowo pisano ustawę o samorządzie gminnym, Mieczysław Kieca nie pełniłby już funkcji prezydenta miasta tylko burmistrza, ponieważ według GUS liczba mieszkańców spadła w tym roku do 48044. W 2013 roku było ich 48476. Co więcej młodzi wodzisławianie coraz mniej chętnie decydują się na potomstwo. W 2014 roku liczba urodzeń spadła z 785 do 758. W tej sytuacji każde dziecko jest na wagę złota. Dla wielu młodych małżeństw istnieje szereg barier, na które napotykają, gdy chcą decydować się na rodzicielstwo. Większa część z nich zamyka się w jednym magicznym słowie. Pieniądze. To ekonomia waży najbardziej. Dzisiaj w regionie ciężko o dobrze płatny etat, który zapewnia bezpieczeństwo socjalne. Wodzisław ma jeden z najwyższych wskaźników bezrobocia w regionie. Co więcej, jeśli się już taki etat zdobędzie, to młody człowiek robi wszystko, by go utrzymać. Praca w nadgodzinach, pełna dyspozycyjność, często wielodniowe wyjazdy zagraniczne. Nie jest nowością młody mężczyzna lub kobieta przyjeżdżająca do domu i wypełzająca z samochodu z siatkami pełnymi umów, dokumentów i papierów, które trzeba jeszcze przejrzeć. W wielu domach jeszcze grubo po północy blade odbicie monitorów LCD jest niemym świadectwem tego, czym jest naprawdę 8 godzinny dzień pracy.
Trzeba być szaleńcem, żeby w takich warunkach decydować się na dzieci. A niektórzy na ten krok się decydują. Jednym z największych problemów jest wówczas próba łączenia kariery zawodowej i wychowania potomstwa. Dzięki ustawie o podwyższeniu wieku emerytalnego instytucja dziadka i babci sprawdza się coraz rzadziej. Babcie i dziadkowie zresztą, którzy przez całe życie ciężko pracowali na swoje dzieci, częstokroć nie mają już siły, by niańczyć maluchy przez 8, a bywa i więcej godzin. Pozostaje żłobek. Jednak publiczne placówki przeżywają oblężenie. W Wodzisławiu zapewnia on możliwość przyjęcia 45 dzieci. Dlatego też niektórzy pomyśleli o założeniu żłobków prywatnych. Jednym z nich jest Guga Studio na osiedlu Piasta. Dlaczego w tej sytuacji demograficznej prywatne placówki nie wyrastają w miejskiej przestrzeni Wodzisławia jak grzyby po deszczu? Bo to droga inwestycja. Co więcej trzeba do niej mieć serce i anielską cierpliwość. Młodzi ludzie, którzy zdecydowali się na otwarcie Guga Studio otwarcie przyznają, że władowali w ten interes ponad 100 tysięcy zł. Atestowane zabawki, adaptacja pomieszczeń, wykwalifikowany personel to wszystko kosztuje. W chwili obecnej żłobek zapewnia miejsce dla 13 dzieci, którzy nie znaleźli miejsca w publicznym żłobku. Dzięki temu mogą oni bez większych przeszkód kontynuować swoje życie zawodowe. Aktualnie Guga Studio wpadło w kłopoty finansowe. Problemy wynikają przede wszystkim z rozliczeń ze spółdzielnią za ogrzewanie, które okazało się być zbyt drogie w stosunku do założeń.
Zaległości sięgają 15 tysięcy zł. Jednak właściciel żłobka wskazał, że spłacenie tego zadłużenia to jedynie tymczasowe wyjście z sytuacji. Miesięcznie bowiem brakuje ok. 3 do 4 tysięcy zł., by utrzymać wszystko w należytym porządku. Zarówno on jak i rodzice zerkają na Urząd i oczekują od niego pomocy. W ich opinii nie jest to bynajmniej wyciąganie ręki po publiczne pieniądze. Żłobek wykonuje te same funkcje, co jego miejski odpowiednik. Zapewnia opiekę dla dzieci przynajmniej w tym samym standardzie, co żłobek publiczny. Rodzice dzieci, które uczęszczają do Guga Studio pytają, w czym ich dzieci są gorsze i dlaczego nie zasługują na wsparcie miasta. Pytanie według nich jest tym bardziej zasadne, że przecież w Raciborzu miasto dopłaca również do dzieci w prywatnych żłobkach. W Rybniku jeden ze żłobków jest prywatny. Co więcej likwidacja żłobka oznacza dla nich, że również staną przed diabelską alternatywą wychowania. Albo dziecko, albo praca. W żłobku miejskim bowiem nie ma miejsca dla ich pociech. W konsekwencji, jeśli zdecydują się na porzucenie pracy, to do miejskiej kasy wpłynie odpowiednio mniej pieniędzy. Co więcej, jeśli zasilą oni szeregi wcale licznej rzeszy bezrobotnych w mieście, to znajdą się na garnuszku wszystkich podatników. Nie bez znaczenia jest również fakt, że w samym żłobku zatrudnione są 4 osoby, w tym 2 na umowę o pracę. Prywatny żłobek stara się wyjść z kłopotów nie tylko prosząc miasto o wsparcie. Uruchomiona została już zbiórka pieniędzy na pomoc dla placówki. Zarówno właściciele jak i rodzice aktywnie szukają sponsorów oraz szukają nowych rozwiązań biznesowych, które podreperują budżet żłobka.
To właśnie rodzice są niezwykle zdeterminowani, by utrzymać żłobek. Ich zaangażowanie obejmuje np. pisanie petycji, kontakty z radnymi i zaplanowanie pikiety. Centrala żłobka w Poznaniu ma nadzieję, że problemy zostaną przezwyciężone i żłobek będzie w dalszym ciągu mógł działać w związku z kwestią uregulowania płatności za ogrzewanie. Na chwilę obecną centrala w Poznaniu stara się wspomóc swoją wodzisławską placówkę wysyłając pisma do Urzędu Miasta. W rozmowie powiedziano nam, że wcześniej żłobek korzystał z dofinansowania ze środków rządowych z programu maluch. Te jednak skończyły się jeszcze w grudniu. Czesne dla maluchów kosztuje 580 zł z wyżywieniem. Nie można jeszcze bardziej obciążyć kosztami rodziców, zwłaszcza patrząc jak wygląda sytuacja ekonomiczna w regionie. Dobrym znakiem jest fakt, że spółdzielnia postanowiła pójść na rękę właścicielom żłobka i rozłożyć płatność na raty. W tej sytuacji wydaje się, że kluczowym będzie wola urzędu, czy wesprzeć prywatny żłobek.
Leszek Iwulski